Dla mnie jedną z takich barwnych postaci jest Stanisław Grosman, długoletni dyrektor świętochłowickiego liceum. Grosman wywodził się z Rudy Śląskiej, gdzie urodził się 15 czerwca 1934 roku, ale większość życia spędził w Świętochłowicach. Był absolwentem katowickiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej (Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Chemicznego). Po studiach krótko pracował w Knurowie, ale już w 1958 roku trafił do Świętochłowic, gdzie zatrudniono go jako matematyka w Szkole Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącym. W roku 1962, powierzono mu funkcję wicedyrektora, a po dwóch kolejnych latach dyrektora.
Grosman został wicedyrektorem LO w czasie, gdy placówką tą kierował Władysław Gorlas, a gdy tego mianowano inspektorem Wydziału Oświaty i Wychowania – awansował na dyrektora szkoły. Miał zaledwie trzydzieści lat, lecz dla nas nastolatków – zaczynających edukację w szkole średniej – był stary. Szybko też podchwyciliśmy od starszych roczników nazywanie go „Bladym”, z uwagi na jasną karnację skóry. Może ową bladość powodowało też to, że palił i dymił niczym przysłowiowy smok.
Dyrektor Grosman najpierw kierował placówką, która znajdowała się w starym budynku szkolnym przy ul. Sienkiewicza. Dostrzegał konieczność zyskania nowego lokum i czynił o to intensywne starania. Kiedy się udało, włożył naprawdę wiele wysiłku w tworzeniu nowego gmachu przy ul. Licealnej. Był człowiekiem „swoich czasów”, odpowiednio zaangażowanym politycznie i społecznie. Nie dziwi więc, że szybko zadbał o odpowiedniego na ten okres patrona szkoły. Od lutego 1973 roku był nim działacz komunistyczny Józef Wieczorek, a uroczyste obchody Dnia Patrona były zawsze 10 września. W tym też roku Liceum otrzymało sztandar, który ufundował Komitet Rodzicielski z okazji 25-lecia szkoły.
Dyrektor Grosman dbał o tradycję i obyczajowość szkolną
Z czasów licealnych pamiętam, że dyrektor dbał o tradycję i obyczajowość szkolną. Był doceniany przez przełożonych, lista jego wyróżnień jest długa, a warte podkreślenia jest, że uzyskał też honorowy tytuł profesora szkoły średniej. Franciszek Król w publikacji „Moje świętochłowickie abecadło oświatowe” napisał o nim: „Zasłużony dyrektor I LO im. J. Wieczorka. Szkoła pod jego kierownictwem otrzymała nowy budynek, który sukcesywnie był doposażany w nowoczesny sprzęt i pomoce naukowe. Ludzie, których przygarnął do szkoły, doprowadzili do jego rezygnacji. W ten sposób powstała nowa mądrość życiowa wyrażająca się hasłem: ‘Nie czyń dobrze drugiemu, bo może ci zaszkodzić’.” Po latach i do mnie dotarła prawda tych słów…
W I LO Grosman pracował do 31 VIII 1990 roku, kiedy to przeszedł na emeryturę. Zmarł 8 VIII 2005 roku i spoczął na Nowym Cmentarzu w Świętochłowicach. Żegnali go jego dawni uczniowie, współpracownicy, przedstawiciele władz miasta, środowisk nauczycielskich, poczty sztandarowe i oczywiście rodzina.
Jednak w czasach szkolnych Stanisław Grosman był dla nas nie tylko osobą kierującą szkołą, lecz także wymagającym matematykiem i człowiekiem kształtującym osobowość młodych ludzi. W książce „Złote gody” wydanej z okazji 50-lecia tego liceum wspominałem, że swe przezwisko puszczał mimo uszu, że podchodziliśmy do niego z szacunkiem, ale i obawą, wszak „sylwetkę miał raczej zawsze masywną, więc uczniów młodszych klas przytłaczał swą masą, a kiedy ci zmężnieli – mieli już autorytet Bladego wkodowany. Był „przywódcą stada”. (…) Kiedy jeden z kolegów „wstrząsnął” stojącym na drabinie woźnym. Ten poskarżył się. Blady wezwał winowajcę, kazał wejść na drabinę i energicznie potrząsnął. Wystraszony nieborak zleciał z drabiny, a na pożegnanie dostał jeszcze solidnego szturchańca.” Metody nie na dzisiejsze czasy? Przyznaję, ale ręczę, że były skuteczne.
Wspominałem też naszą niechęć do noszenia tarcz, co dyrektor sprawdzał. Pewnego razu zauważył, że napis Liceum został skrócony, poprzez wydrapanie liter, do słowa „Lem”. Oczywiście nakazał kupowanie nowych tarcz, lecz chciał wiedzieć, co ten wyraz oznacza. Przyjął nasze wyjaśnienie, że chodzi o klub sympatyków pisarza Stanisława Lema, a faktycznie oznaczało to Ligę entuzjastów miłości. Innym razem przy sprawdzaniu tarcz sarkał, iż są niestarannie przyszyte, że widać ściegi. Pech chciał, że moja tarcza nie była przyszyta, więc przyłożyłem ją do ramienia, opierając na fałdach marynarki, która była obowiązkowym elementem naszego szkolnego stroju. Dyrektor widząc moją tarczę powiedział, że ma być tak przyszyta, jak moja, bez śladów nici. Mówiąc to dotknął tarczy, a ta odpadła. Skonsternowany poczerwieniał i zapytała, czy potrafię liczyć. „Tak – burknąłem. To licz, ale tylko na siebie” – powiedział.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, że z oburzenia stał się czerwony. Drugi raz zdarzyło się to wówczas, gdy wracaliśmy po przerwie ze szkolnego podwórka do budynku. Przede mną szła koleżanka w mundurkowej spódniczce, lecz w wersji mini, czyli nie sięgającej połowy ud. Dyrektor zwalczał taki strój, lecz wtedy jakoś tego nie zauważył. Wracając musieliśmy przejść koło niego. „Zasłońcie mnie, jak go miniemy” – poprosiła. Potraktowaliśmy to w sposób niecodzienny, gdyż z kolegą położyliśmy dłonie na jej pośladkach. Naturalnie Blady zwrócił uwagę nie na jej mini, lecz na nasze dłonie, a raczej no to, gdzie spoczywają. Zatrzymał nas, a gdy reszta uczniów już przeszła, zapytał koleżankę: „Tobie to nie przeszkadza?” – „Co?” – zdziwiła się. „Ich ręce na twoich pośladkach” – powiedział już poirytowany. „Nie” – odparła spokojnie. Blady był wręcz purpurowy, ale przymknął oczy, uspokoił się i kazał nam wynosić się do klasy.
Może dlatego, że nie byłem matematycznym orłem, a Blady uczył mnie tego przedmiotu, musiałem się mieć na baczności. Obawa, że podpadnę i odgryzie mi się na lekcji, powodowała, że sam siebie temperowałem. Unikałem konfliktów. Dodam jeszcze, że zawsze mnie dziwiło, że dyrektor wiedział o imprezach, czyli tzw. prywatkach, kto na nich był, kto palił, kto (o zgrozo) pił „patykiem pisane” wino, czyli jabcok. Miał po prostu swoje „wtyki”, ale nigdy tej wiedzy nie nadużywał.
Stanisław Grosman był osobą tajemniczą
Stanisław Grosman był osobą tajemniczą. W latach osiemdziesiątych utrzymywałem kontakty z Holandią. Życzliwie nastawieni do naszego kraju Holendrzy postanowili podarować jakieś przybory szkolne i inne drobiazgi młodzieży szkolnej, zaproponowałem I LO. Zorganizowałem spotkanie z dyrektorem i tłumaczyłem na niemiecki lub polski, co mówił dyrektor w czasie zwiedzania szkoły, jak też w trakcie spotkania w jego gabinecie. W pewnym momencie zastanowiłem się nad doborem odpowiedniego słowa, a wtedy Blady z kamienną twarzą dopowiedział je. Skonsternowany zauważyłem: „nie wiedziałem, że zna pan niemiecki”. „No bo nie pytałeś” – odparł, a w oczach zauważyłem filuterny błysk.
Jak powiedziałem: lata robią swoje – inaczej patrzy się po czasie na szkolne sprawy, na nauczycieli, którzy nie raz, nie dwa doprowadzali nas do rozpaczy, wywoływali stres swoją stanowczością. Jednak musimy przyznać, że takie działania odniosły pozytywny skutek – ukształtowały naszą pozytywną osobowość.
(map)
Może Cię zainteresować:
Świętochłowickie szkoły średnie nie odstawały poziomem od tych z ościennych miast
Może Cię zainteresować:
Niespokojne lata trzydzieste w Świętochłowicach
Może Cię zainteresować: