Kruchy pokój jest lepszy od wojny

Rozmowa z Tomaszem Sikorskim, byłym sekretarzem stowarzyszenia Ruch Ślązaków.

- Pańskie odejście z Ruchu Ślązaków przez jakiś czas było dyżurnym tematem świętochłowickich forów internetowych. Zastrzeżenia części komentatorów budziła, m.in. forma rezygnacji. Odszedł Pan nagle, bez uprzedzenia, a jak niektórzy twierdzą, także bez uzasadnionego powodu...
- Nie zrezygnowałem nagle i bez powodu. Myślałem nad tą decyzją przez prawie rok. Niełatwo jest odejść z organizacji, której poświęciło się dziewięć lat życia, sporo pracy, wiele emocji, nadziei i oczekiwań. Nie opuściłem Ruchu Ślązaków „kuchennymi drzwiami”, choć mogłem na ręce prezesa złożyć pisemną rezygnację i odejść bez słowa. Ale to byłoby nie fair w stosunku do ludzi, których lubię, szanuję i cenię. Odszedłem podczas walnego zgromadzenia stowarzyszenia. To był najlepszy moment, bo dałem koleżankom i kolegom możliwość wyboru nowego sekretarza.

- Koleżanki i koledzy pożegnali Pana bez żalu?
- Początkowo nie chcieli poddać tego punktu pod głosowanie. Ale nalegałem, bo moja decyzja była ostateczna. Przegłosowali moją rezygnację przy wielu głosach wstrzymujących się.

- Dlaczego Pan odszedł?
- Źle się funkcjonuje między formacjami, które walczą, zamiast współpracować z sobą. Wysoko cenię Ruch Ślązaków za zaangażowanie w sprawy miasta. Jest tam wielu wartościowych ludzi, którzy chcą coś robić dla Świętochłowic. I nie kieruje nimi taktyka wyborcza albo interes polityczny, lecz autentyczna chęć działania na rzecz dobra wspólnego. W imię tych samych racji trzeba wysoko ocenić działania prezydenta Kostempskiego. Podczas jego kadencji wreszcie zaczęło się dziać coś pozytywnego w Świętochłowicach. Niestety, cieniem nad miastem kładzie się zimna wojna między Ruchem Ślązaków a prezydentem. Ja w tej wojnie nie chcę brać udziału i dlatego odszedłem.

- Skoro Ruch Ślązaków chce władzy w mieście, to trudno wymagać, aby zaczął chwalić Dawida Kostempskiego.
- Nie chodzi o to, aby chwalić prezydenta, lecz by usiąść z nim do stołu i porozmawiać. A jest o czym. Świętochłowice bardzo dużo straciły w wyniku transformacji ustrojowej. Mamy spore zaległości w porównaniu z innymi miastami naszego regionu, a teraz pojawiła się szansa na odrobienie tego dystansu. Ruch Ślązaków dysponuje największą siłą w Radzie Miejskiej. To ważny atut i argument w rozmowach. Z drugiej strony prezydent może liczyć na poparcie partii, która rządzi w Polsce i województwie. Taka sytuacja ułatwia pozytywny lobbing na rzecz Świętochłowic. Zresztą prezydent dał dowód swojej skuteczności pozyskując środki zewnętrzne na inwestycje, które - gdyby rządził ktoś inny - zapewne nie zostałyby zrealizowane. Siła Ruchu Ślązaków i możliwości prezydenta Kostempskiego tworzą wielki potencjał, który mógłby pracować na rzecz miasta. Mógłby, ale raczej nie będzie, przynajmniej do listopada tego roku, kiedy odbędą się wybory samorządowe.

- Sytuacja jest trochę dziwna. Przecież przez pierwsze dwa lata tej kadencji, Ruch Ślązaków tworzył koalicję z ugrupowaniami popierającymi prezydenta.
- Po wyborach w 2010 roku, w Ruchu Ślązaków zwyciężyła opcja zakładająca współpracę i porozumienie z prezydentem. Podpisano umowę koalicyjną, która - nawiasem mówiąc - do dziś nie została wypowiedziana. Ówczesna wola współpracy była ze strony Ruchu Ślązaków decyzją rozważną i odpowiedzialną. W 2010 roku sytuacja Świętochłowic była - delikatnie mówiąc - mało komfortowa. Inne miasta radziły sobie z inwestycjami, z pozyskiwaniem środków unijnych, a Świętochłowice spały. Przez dwa pierwsze lata tej kadencji włożono masę pracy w skierowanie Świętochłowic na ścieżkę rozwoju. Powstały projekty inwestycji i zabezpieczono źródła ich finansowania. Pojawiła się realna szansa na pozyskanie środków unijnych, co dla poprzednich władz było
abstrakcją. Wszystkie ówczesne decyzje prezydenta akceptowała Rada Miejska, w tym także radni Ruchu Ślązaków.

- Kiedy przyszedł czas na zbieranie owoców, Ruch Ślązaków przeszedł do opozycji.
- To nie było racjonalne. Przechodząc do opozycji, Ruch Ślązaków oddał jakby część „praw autorskich” do wielu przedsięwzięć, z których Świętochłowice mogą być teraz dumne. Mieszkańcy widzą przecież, co dzieje się w mieście. Trudno obronić tezę, że prezydent nic nie robi, albo szkodzi Świętochłowicom. Obawiam się, że liderzy stowarzyszenia za ten nagły zwrot zapłacą w listopadzie, przy urnach wyborczych. Statut i deklaracja ideowa Ruchu Ślązaków stanowią, iż jest to organizacja społeczna, apolityczna, nie pytająca członków o przynależność partyjną. W praktyce, od mniej więcej dwóch lat, cały potencjał stowarzyszenia lokowany jest w przedsięwzięciach politycznych. Nie jestem przekonany, że tego sobie życzą członkowie i sympatycy tej organizacji.

- Zagrywką czysto polityczną była decyzja radnych Ruchu Ślązaków o wystąpieniu Świętochłowic z Górnośląskiego Związku Metropolitalnego. Był Pan wtedy we władzach stowarzyszenia. Dlaczego zdecydowaliście się na ten krok?
- Oczywiście, był to błąd, który może Świętochłowice sporo kosztować. Szkoda, że za wystąpieniem z GZM nie poszedł żaden sensowny przekaz medialny, który uzasadniałby tę decyzję. W mieście panuje chyba słuszna opinia, że radni chcieli zrobić na złość prezydentowi. Jesteśmy małym miastem, o niewielkich możliwościach uprawiania polityki zewnętrznej. Sąsiednie miasta są większe, lepiej skomunikowane, mają większy potencjał gospodarczy, swoich posłów, znaczące kluby sportowe. My tego nie mamy. Przy wszystkich wadach GZM, przywództwo Świętochłowic w tej organizacji, dawało nam spore możliwości kreowania pozytywnego wizerunku miasta. Wystąpienie z GZM było złą decyzją, niestety, niekonsultowaną z władzami i członkami Ruchu Ślązaków.

- Radni nie konsultowali tak ważnej decyzji ze swoim zapleczem politycznym?
- Nie konsultowali, bo nie musieli. W statucie Ruchu Ślązaków nie ma zapisów, które umożliwiłyby władzom stowarzyszenia nadzór
i realny wpływ na działania swoich reprezentantów w Radzie Miejskiej.

- Kto został sekretarzem Ruch Ślązaków po pańskim odejściu?
- Z tego, co wiem, to nikt.

- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Jerzy Filar