Geneza projektu
Utworzenie ogólnopolskiej instytucji badającej zmiany klimatu i analizującej wpływ tego zjawiska na gospodarkę i społeczeństwo, nie jest pomysłem nowym. Pierwszą próbę powołania takiej placówki podjęto w 2007 roku z inicjatywy poseł Izabeli Kloc. Projekt wzbudził spore zainteresowanie. W jego realizację zaangażowały się, m.in. ministerstwa: Środowiska, Gospodarki, Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zielone światło dał także parlament, a patronat nad Centrum objął przewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki. Nową instytucję planowano zlokalizować na Śląsku, w regionie najbardziej obciążonym konsekwencjami redukcji CO2. Kolejnym argumentem była duża koncentracja jednostek naukowych i badawczych, których współpraca mogła pomóc w kreowaniu polityki klimatycznej całego kraju. Generalnie, misją Centrum Badań nad Zmianami Klimatu miało być inicjowanie i koordynowanie prac z tego zakresu oraz nadanie im jak najszerszego kontekstu. Placówka nie miała zajmować się zmianami klimatu w wąskim, środowiskowym aspekcie, lecz badać i analizować skutki gospodarcze, społeczne, polityczne, prawne, dotyczące bezpieczeństwa państwa, zdrowia, kultury, edukacji, nauki, spraw zagranicznych - jednym słowem pełnego zakresu działalności nowoczesnego i dobrze zorganizowanego państwa. Realizacja projektu nabierała tempa, ale po zmianie władzy w 2007 roku, plany odłożono na półkę. Rząd PO-PSL nie był zainteresowany utworzeniem takiej placówki, co z dzisiejszej perspektywy okazało się dużym błędem. Pomysłodawcy utworzenia Centrum już 13 lat temu przewidzieli, że klimat może stać się pretekstem do politycznych, społecznych i gospodarczych zmian na bezprecedensową skalę.
Dlaczego teraz?
Jak większość Europejczyków chcemy być pewni, że apokaliptyczne wizje zmian klimatycznych nie są elementem radykalnej, „zielonej” ideologii, lecz prognozą opartą na rzetelnych badaniach naukowych. Jest to szczególnie ważne dla Polski. Ze względu na gospodarcze uwarunkowania stracimy najwięcej, jeśli polityka „zielonego ładu” nie odniesie oczekiwanych efektów, a taką ewentualność też trzeba brać pod uwagę. Według ostrożnych szacunków, tylko do 2030 roku koszt polskiej transformacji energetycznej przekroczy bilion złotych. Żadne inne państwo członkowskie Unii Europejskiej nie musi ponieść takich kosztów, aby dostosować gospodarkę do wymogów polityki klimatycznej. Jeśli mamy podjąć to wyzwanie, musimy mieć stuprocentową pewność, że ten olbrzymi wysiłek finansowy, gospodarczy i społeczny, nie pójdzie na marne.
Powołanie Centrum Badań nad Zmianami Klimatu przestało już być ciekawym pomysłem, a stało się wymogiem chwili. Od lat systematycznie rośnie wpływ instytucji unijnych, a zwłaszcza Komisji Europejskiej, na wewnętrzne sprawy państw członkowskich. Według wciąż obowiązującego Traktatu Lizbońskiego do kompetencji rządów narodowych należy, m.in. miks energetyczny. Ten zapis stał się martwy, kiedy Unia Europejska przyjęła ostry dekarbonizacyjny kurs, którego kwintesencją jest „zielony ład”, czyli plan wyeliminowania do połowy stulecia paliw kopalnych z unijnej gospodarki. Dzięki konsekwentnej i nieugiętej postawie premiera Mateusza Morawickiego nasz kraj wywalczył prawo do własnego tempa w drodze do klimatycznej neutralności. Nie u wszystkich budzi to entuzjazm. Polska poddawana jest olbrzymim naciskom ze strony środowisk, które chcą wykorzystać „zielony ład” do wzmocnienia swoich politycznych i gospodarczych wpływów w Europie i świecie. Tym bardziej należy stworzyć narzędzia, które pozwolą polskiej opinii publicznej oddzielić racjonalne argumenty od populistycznej i emocjonalnej retoryki, której symbolem stały się manifesty Grety Thunberg.
U podstaw działalności Centrum nie legnie sceptycyzm, ale klimatyczny realizm, poszukiwanie prawdy i stawianie trudnych pytań. Czy „zielony ład” obowiązujący tylko na obszarze Unii Europejskiej uratuje przed katastrofą klimatyczną całą ziemię? Jest to pytanie tabu w publicznej debacie, choć od niego powinno się zacząć planowanie największego przedsięwzięcia w dziejach unijnej gospodarki. Szczyt COP25 pokazał, że na razie Unia Europejska nie ma zbyt wielu sojuszników, jeśli chodzi o drastyczne i pospieszne zaostrzanie dekarbonizacyjnego kursu.
W globalnej skali, UE emituje zaledwie 10 proc. dwutlenku węgla. W samej Unii, Polska odpowiada za jedną dziesiątą CO2 i jest na trzecim miejscu listy trucicieli, po Niemczech i Wielkiej Brytanii, a na równi z Francją i Włochami. Mimo tego polska energetyka węglowa, choć jest nowoczesna i spełniająca obowiązujące normy, stała się głównym celem zielonej krucjaty. Rodzi to kolejne pytania o sprawiedliwe i równe traktowanie wszystkich członków wspólnoty.
Rządy wielu krajów zapowiadają wdrażanie nowoczesnych, przyjaznych środowisku technologii, ale nie zamierzają rezygnować ze swoich tradycyjnych surowców. Nie chodzi tutaj tylko o pierwszą trójkę z listy światowych emitentów CO2, czyli Chiny, USA i Rosję, które ostentacyjnie lekceważą coroczne szczyty klimatyczne. Dalszą eksploatację węgla zapowiada Australia, a Norwegia deklaruje, że nie ograniczy wydobycia ropy naftowej, póki jest na nią popyt. W ubiegłym roku, w Wielkiej Brytanii po raz pierwszy od 30 lat wydano zgodę na budowę kopalni węgla kamiennego. Z kolei Indie bronią węgla, aby… ratować środowisko naturalne. Rząd w Delhi zaproponował zwolnienie firm węglowych z podatku branżowego, aby mogły zainwestować w sprzęt wydobywczy ograniczający zanieczyszczenia.
Takie informacje przechodzą bez echa, ale każda przychylna wzmianka na temat polskiego górnictwa budzi w Unii Europejskiej falę zmasowanej krytyki. Trudno o lepszy argument na to, że transformacja energetyczna jest przedsięwzięciem nie tylko środowiskowym i gospodarczym, ale także politycznym.
Zanim Parlament Europejski w listopadzie 2019 roku podjął decyzję o ogłoszeniu klimatycznego stanu wyjątkowego, ponad 700 naukowców z całego świata skierowało do europosłów apel, aby nie podejmować tak radykalnego kroku, ponieważ w debacie o „zielonym ładzie” zbyt dużo jest ideologii i demagogii, a za mało gospodarczych i naukowych argumentów. Ich głos nie przebił się do opinii publicznej. To jest z kolei dowód na rozczarowującą postawę mediów, które z powodu politycznej poprawności nie potrafią, nie chcą albo nie mogą zachować obiektywizmu w kwestii sztandarowego projektu Unii Europejskiej.
Na polskim gruncie uzupełnieniem tej luki informacyjnej chce się zająć Centrum. W planach są publikacje, wydawnictwa, konferencje umożliwiające prezentację opinii wszystkich stron klimatycznej debaty, także tych, które polemizują z oficjalną narracją Brukseli. Centrum powinno stać się także organizacyjno-merytorycznym zapleczem dla działań premiera Mateusza Morawieckiego, który na grudniowym szczycie Rady Europejskiej wywalczył dla Polski „rabat klimatyczny”, czyli prawo do własnego tempa w dochodzeniu do neutralności klimatycznej.
Formuła organizacyjna
Centrum Badań nad Zmianami Klimatu jest na początku drogi. Sama koncepcja i idea są nawiązaniem do projektu sprzed 13 lat, ale wiele z rozwiązań zaproponowanych w 2007 roku nie da się adaptować do współczesnych warunków. Na pewno nie ulegnie zmianie lokalizacja. Skutki unijnej polityki klimatycznej najbardziej dotkną Górny Śląsk i dlatego tutaj musi powstać instytucja, która w kompleksowy sposób uchroni region przed negatywnymi skutkami transformacji energetycznej. Podobnie, jak w 2007 roku, inicjatorką reaktywowanego projektu jest Izabela Kloc, poseł Parlamentu Europejskiego, członek Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii. Obecnie trwają prace nad przygotowaniem koncepcji organizacyjnej. Zainteresowanie współpracą wyraziły już, m.in. Ministerstwo Aktywów Państwowych nadzorujące spółki wydobywcze i energetyczne, Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach, a także wiele delegacji narodowych z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim. Jest to szczególnie ważne wsparcie, ponieważ pozwoli Centrum rozwinąć działalność także na forum międzynarodowym. Najważniejsze, aby jak najszybciej wypracować konsensus dotyczący zasad działania i finansowania placówki. Niezmiernie istotnym czynnikiem jest także czas. Spóźniona decyzja w sprawie Centrum może okazać się niebezpiecznym opóźnieniem we wdrażaniu strategii adaptacyjnych wobec polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Jeśli mamy wykorzystać tę szansę, Centrum musi powstać teraz.