W tym wypadku nie obowiązuje przysłowie, że do trzech razy sztuka. Jeśli w drugim podejściu miasto nie da sobie rady z rewitalizacją Kaliny, nie ma co liczyć na kolejne zewnętrzne pieniądze. Przypomnijmy, że pierwsza rekultywacja toksycznego stawu zaczęła się w 2014 roku. Ówczesne władze pozyskały pieniądze ze środków unijnych. Ogłoszono przetarg, który wygrała firma VIG z Dąbrowy Górniczej.
Medialna euforia trwała krótko.
Po kilku miesiącach od rozpoczęcia prac, wykonawca zszedł z placu budowy. Obie strony, miasto i firma, obarczają się winą za taki rozwój wypadków. Sprawa trafiła do sądu i toczy się nadal. Stawką jest wielomilionowe odszkodowanie, którego domaga się VIG. Sprawa oczyszczenia stawu utknęła w martwym punkcie, ale dwa lata temu władzom miasta udało się znów pozyskać ponad 65 mln zł dotacji z funduszy ochrony środowiska. W ubiegłym roku ogłoszono przetarg, ale nie został rozstrzygnięty, ponieważ nie zgłosiła się żadna firma. W tak zwanym międzyczasie zmieniła się władza w mieście. Daniel Beger odcina się od wszystkiego, w czym maczał palce jego poprzednik, ale od Kaliny odwrócić się nie może, bo Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska nie daje pieniędzy prezydentom, ale miastom.
Jest kasa na rekultywację stawu i trzeba się z tym wyzwaniem uporać.
Nie wolno z tym zwlekać, bo unijne pieniądze należy wydać i rozliczyć w określonym czasie. Przede wszystkim trzeba jak najszybciej wyłonić wykonawcę, czyli ogłosić drugi przetarg. Władze miasta podeszły do tego dosyć niekonwencjonalnie. Prezydent podjął najpierw decyzję o przeprowadzeniu dialogu technicznego, aby - jak twierdzi - możliwie najlepiej przygotować postępowania o udzielenie zamówienia publicznego.
- Sugestie ośmiu firm uczestniczących w dialogu to pakiet wiedzy, który pomaga przygotować odpowiednią dokumentację - powiedział prezydent Beger w gazetce propagandowej, która ukazała się w lutym. Swoją drogą, jak miasto stać na takie publikacje, skoro na nic nie ma pieniędzy?
Nie ma nic złego w szukaniu najlepszych rozwiązań dla największej inwestycji w historii miasta. Wątpliwości może jedynie budzić, że wśród ośmiu firm zaproszonych do dialogu technicznego jest także VIG.
Jakby na to nie spojrzeć, firma z Dąbrowy Górniczej jest w tej chwili procesowym przeciwnikiem miasta.
Gra toczy się o grube miliony. Prezydent, który jest strażnikiem świętochłowickich finansów, powinien walczyć o to, aby miasto wyszło zwycięsko z sądowej batalii. Obowiązuje przecież ciągłość władzy. W czasie, kiedy rządził Dawid Kostempski, opozycja była przychylna roszczeniom dąbrowskiej firmy, ale takie bywają reguły politycznej gry. Po wyborach sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Daniel Beger jest prezydentem, a nie opozycją. Zapraszanie do stołu firmę, która ma spore roszczenia wobec miasta, jest dwuznacznym sygnałem. Sprawa jest o tyle ciekawa, że kluczowym świadkiem, który może uratować pieniądze dla Świętochłowic, jest Bartosz Karcz, były wiceprezydent, pilotujący rewitalizację Kaliny. Teoretycznie, obecny prezydent powinien ustalić z nim strategię procesową i taktykę zeznań, ale z tego co wiemy, obaj panowie z sobą nie rozmawiają. Miejmy nadzieję, że ofiarą politycznych rozliczeń w Świętochłowicach nie padnie Kalina i jej poboczne, sądowe wątki. (fil)