Jak podaje Gazeta Prawna, powodem takich planów oficjalnie ma być próba uniknięcia tzw. wyborczej kumulacji, która powstała poprzez wydłużenie o rok kadencji samorządów (przed 2018 rokiem kadencje trwały 4 lata, obecnie 5). PiS rozważa przygotowanie takiej ustawy, jeśli to się uda, wybory samorządowe zamiast jesienią 2023 - odbędą się wiosną 2024 roku.
To oznacza, że automatycznie wydłuży się o pół roku kadencja obecnie rządzących samorządami. W mediach pojawiają się już opinie świadczące o tym, że być może ten ruch spowoduje zaangażowanie samorządowców do wyborów parlamentarnych, które odbyłyby się planowo. Ich potencjalny start w wyborach do parlamentu na pół roku przed wyborami samorządowymi mógłby jednak zarówno wzmocnić, jak i osłabić ich pozycję. W tym wszystkim z pewnością jest również polityczna kalkulacja.
Tymczasem pierwsze opinie samych samorządowców są temu pomysłowi przychylne. Trudno się temu dziwić, to zawsze pół roku rządzenia dłużej. Pomysł dobrze ocenia również Krajowe Biuro Wyborcze, dla którego przygotowanie jednego roku dwóch elekcji może być problematyczne. Warto tu jednak wskazać, że i w roku kolejnym dojść może do dwóch elekcji, jeśli wybory samorządowe zostaną przesunięte. Rok 2024 to przecież termin kolejnych wyborów do Europarlamentu.
Pomysł nie sprawdzi się, jeśli dojdzie w Polsce do przedterminowych wyborów parlamentarnych, o których od jakiegoś czasu również się mówi. To efekt rozłamu w obozie Zjednoczonej Prawicy po odwołaniu Jarosława Gowina i opuszczeniu tego sojuszu przez Porozumienie.